poniedziałek, 27 października 2014

Adam - dobry duch w Scherwiller


W Sierpniu tego roku uczestniczyłem w kursie który przygotował mnie wstępnie do pracy jako wolontariusz przez organizację goszczącą ICE-RF.


Od 1 Września pracuję jako wolontariusz w międzynarodowej organizacji charytatywnej „Emmaus”
w Scherwiller.

Razem ze mną jest jeszcze jedna wolontariuszka. Naszym zadaniem jest pomoc poprzez przyjmowanie wszelkiego rodzaju rzeczy używanych oraz sprzedaż ich na rzecz osobom bezdomnym.

Przyjmujemy różnego rodzaju rzeczy: meble, elektronikę, sprzęt RTV i AGD, obrazy, zegary, monety ubrania, zabawki, aparaty fotograficzne, książki i wiele wiele innych wartościowych rzeczy codziennego użytku.

Podczas wolontariatu wysyłani jesteśmy na obowiązkowe seminaria w których aktywnie uczestniczymy. Podczas seminarium spotykamy innych wolontariuszy wcześniej nam nie znanych którzy pracują w różnych regionach Francji. 


Organizowane są szkolenia o tym na czym polega praca wolontariusza gdzie możemy uzyskać informację o ubezpieczeniu zdrowotnym , informacje o transporcie oraz oczywiście nauka języka francuskiego.


Pierwsze seminarium odbyło się w Sommières w dniach od 15-19.09.14

I będą  następne.


Cieszę się że jestem wolontariuszem wypełniając swoje obowiązki.

środa, 22 października 2014

Drugorzędne spotkania i pierwszorzędne podróże - Jagoda we Francji

Tydzień temu w Maison de l’Europe odbyła się konferencja z attache kulturalnym Cypru, choć nie końca to było planowane… Zaproszono bowiem samego ambasadora, ten jednak został wezwany na interwencję gdzieś w północnej Afryce i na tydzień przed jego przyjazdem w Agen zadzwoniono z ambasady, żeby wszystko anulować. Było mi szkoda mojej pracy, tak pieczołowicie składałam setki zaproszeń na tę konferencję! Po proteście zarządu Maison de l’Europe, przysłano nam w zastępstwie attache (na zdjęciu). Niestety, niewielu mieszkańców Agen przyszło na jego wystąpienie, zresztą muszę stwierdzić, że nie należało ono do szczególnie pasjonujących.


Przez ostatnie dwa tygodnie, wspólnie z  niedawno zatrudnioną animatorką, pracowałyśmy nad organizacją wieczoru obcokrajowców, który ma na celu integrację młodych z całego świata przybyłych do departamentu jako asystenci językowi, au pair, stażyści. Ponadto przygotowałyśmy projekt cyklu spotkań z dziećmi ze szkoły podstawowej, którym postaramy się przybliżyć tematykę europejską. Poza tym, przypadkowo odkryłam, które z zadań zlecanych przez Maison de l’Europe jest moim ulubionym – co więcej, to coś, co za pierwszym razem szczerze znienawidziłam! Polubiłam mianowicie rozwożenie plakatów i ulotek po całym mieście. Razem z moją współpracowniczką przejeżdżamy całe Agen, opuszczone szyby samochodu, wiatr we włosach, dyskutujemy o życiu i przy tym odwiedzamy szkoły, centra animacji, ratusz, muzeum, bibliotekę - daje nam nie tylko odpoczynek od biura i komputerów, ale niekiedy też okazję do rozmów z ludźmi zatrudnionymi w tych instytucjach.


W międzyczasie zwiedziłam Bordeaux (na zdjęciu poniżej) i Tuluzę (na zdjęciu powyżej), miasta pomiędzy którymi, prawie dokładnie po środku, leży Agen. I to nie koniec podróży: stoi przede mną wielki plecak turystyczny i przypomina, że muszę go w końcu spakować, co dla mnie, jak dla większości kobiet, jest sporym wyzwaniem. Jutro wyjeżdżam i wrócę do Agen dopiero za dwa tygodnie. Zaczynam od seminarium wolontariuszy w malutkiej wiosce koło Angoulême (właściwie, nie jestem pewna czy jest tam rzeczywiście wioska, czy to po prostu sam ośrodek szkoleniowy, rzucony gdzieś między lasami), stamtąd udaję się na weekend do Lyonu, po czym do Saint-Etienne na forum młodzieży. Szczęśliwie udało mi się przekonać przełożoną do propozycji mojego znajomego, dzięki czemu spędzę tydzień na międzynarodowym zjeździe na temat polityki młodzieży.


Tak… tylko najpierw trzeba się spakować.


wtorek, 7 października 2014

Nabieram rytmu - Jagoda, "Ensemble, faisons mieux connaître l Europe"

Skwar w Agen szczęśliwie trochę zelżał, mogę więc zacząć koncentrować się na pracy zamiast wycierać strużki potu spływające mi po twarzy przy najmniejszym ruchu. Wszyscy wrócili już z wakacji do codziennych obowiązków, życie nabiera regularności a i moje zadania stają się bardziej klarowne. Przyzwyczajam się coraz bardziej, uczę się akceptować spóźnienia, nabieram biegłości w rozumieniu tutejszego akcentu i czuję się prawie jak u siebie. Prawie – bo nigdy chyba nie można poczuć się za granicą zupełnie jak w domu.

W zeszłą sobotę Maison de l’Europe organizowała dzień drzwi otwartych, co było dla mieszkańców okazją do zapoznania się z działalnością instytucji, w szczególności z ofertą kursów językowych (angielski, hiszpański, portugalski, rosyjski, chiński, francuski jako język obcy). Przygotowania, w tym próby reklamowania wydarzenia, były nieco męczące: woziliśmy plakaty po mieście szukając miejsc, w których moglibyśmy je przykleić, wrzucaliśmy ulotki do skrzynek pocztowych, sprzątaliśmy i dekorowaliśmy sale. Podczas drzwi otwartych rozmawiałam z osobami zainteresowanymi Wolontariatem Europejskim, poznałam wszystkich pracujących tu lektorów (wśród których szczególnie liczną grupę stanowią anglofoni) i wolontariuszy zajmujących się kwestiami administracyjnymi. Wieczorem natomiast przyszedł czas na to, co Francuzi lubią najbardziej, czyli na wspólną kolację z winem.

Nie miałam tym razem ani trochę końcowo tygodniowego wypoczynku, ponieważ w niedzielę pomagałam mojej tutorce, jednocześnie będącej przewodniczącą jednej z dzielnic, w organizacji pchlego targu, w którym wzięło udział około stu sprzedających. Roznosiłam kawę, kroiłam ciasto, smażyłam frytki a pomiędzy tym wszystkim dowiedziałam się, że sąsiedni Le Passage jest miastem partnerskim naszej Włoszczowej i że odbywa się tam całoroczny kurs języka polskiego – zamierzam odwiedzić uczących się i podyskutować z nimi po polsku.

Mogłam oddać się również mojej pasji, czyli książkom, bowiem zgłosiłam się do opracowania biblioteczki anglojęzycznej. Maison de l’Europe otrzymała od prywatnego darczyńcy jego zbiory, które ja następnie w każdej wolnej chwili katalogowałam. Mamy blisko trzysta tomów, pozostaje zakupienie odpowiednich regałów i wypożyczalnia zacznie funkcjonować.

Wszystko co dobre, szybko się kończy - Summer under 12 stars.

Trudno uwierzyć, jak szybko minęły te dwa miesiące. Nawet teraz, kiedy na lotnisku czekamy na samolot do Polski, ciężko przyznać, że to już wszystko. Nasz EVS dobiegł końca.

Ostatni tydzień projektu poświęciliśmy naszym autorskim warsztatom. Tak więc Basia uczyła chemii budując z uczniami St. George Gymnasium najprawdziwszy wulkan. Ania i ja uczyłyśmy polskiego (kto potrafi wymówić „w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”?), prezentowałyśmy polskie tradycje, a nawet roztańczyłyśmy salę w rytm poloneza.

Najbardziej udany był jednak ostatni dzień projektu, podczas którego udało nam się zabrać dzieciaki na wycieczkę do Parku Krajobrazowego Martvili. Miejsce to, bogate w liczne zabytkowe cerkwie, pałace, ruiny zamków oraz spektakularny kanion bardzo spodobało się zarówno naszym podopiecznym, jak i nam. Był to miły akord kończący dwumiesięczną przygodę z dzieciakami z którymi naprawdę zdążyliśmy się zaprzyjaźnić.


Ponieważ planując powrót do Polski zostawiliśmy sobie kilka dni wolnego po zakończeniu projektu, udało nam się jeszcze odwiedzić Abchazję. Separatystyczna Republika, przez większość świata uznawana za część Gruzji (jej niepodległość uznaje jedynie Rosja, Wenezuela i Nikaragua), ciekawiła nas już od dłuższego czasu, jednak z powodu procedury wizowej nie udało nam się tam wybrać wcześniej. Do Suchumi dotarliśmy więc akurat na koniec września – i na abchaskie święto niepodległości, które okazało się prawdziwą fetą na ulicach stolicy.
Abchazja zauroczyła nas nie tylko gościnnością, ale również niesamowitą przyrodą oraz klimatem. 


I to by było na tyle. Ostatnie dni w Gruzji, przebyte w Abchazji, po powrocie pozostało jedynie spakować się i pożegnać.Tak więc teraz, kiedy kończymy już  naszą gruzińską przygodę, chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim, którzy pomogli nam ją przeżyć. Dziękujemy ekipie Centrum Inicjatyw UNESCO oraz naszym gospodarzom - Youth Association Droni, dziękujemy naszym koordynatorom, bez których nasza praca nie byłaby możliwa, dziękujemy wszystkim którzy nam pomogli. Wszystkim kierowcom na stopie, wszystkim pytanym o drogę, wszystkim, którzy nie zawahali się nam doradzić, pomóc, a czasem i nakarmić ;)

 

Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się jeszcze raz. Gorące pozdrowienia z lotniska w Kutaisi!
DIDI MADLOBA! 

piątek, 3 października 2014

Ekologia i dziennikarstwo - Summer under 12 stars

W ostatnim czasie całą uwagę skupiliśmy na przygotowaniu warsztatów dla dzieci. Naszym tematem przewodnim była ekologia. Jest to o tyle ważny temat, bo w Gruzji nie jest on rozwinięty, często też pomijany. Pierwszego dnia przygotowaliśmy zabawy i gry związane z tematem, w których musiały zgadywać ile poszczególny przedmiot rozkłada się etc. Ciekawie było widać zszokowanie uczestinków, gdy uświadamiały sobie jak często długo to zajmuje. Jednym z elementów warsztatów było też „sprzątanie świata”, które my znamy ze szkół, a tutaj nie jest organizowane zbyt często. Był to dzień bardzo produktywny, mamy nadzieję też, że dał dużo do myślenia dzieciom. 


Kolejne dni przygotowywaliśmy plakaty mające na celu promować ekologię. Ostatniego dnia przygotowaliśmy dla dzieci treasure hunting w pobliskim Ogrodzie Botanicznym. Zabawa spotkała się z dużym entuzjazmem dzieci, które podzielone na dwie drużyny konkurowały ze sobą, odgadując nowe zagadki porostawiane po całym miejscu. Wszystkie dzieci nagrodziliśmy ciastkami.
W weekend wybraliśmy się do Uszguli, najwyżej położonej wioski w Europie, 2200 m.n.p.m, u stóp Szchary. Spędziliśmy cały dzień idąc pod lodowiec, a wieczorem zostaliśmy ugoszczeni u jednej z rodzin. 



Po dniu spędzonym z młodzieżą z gimnazjum, często odwiedzaliśmy American Corner
– miejsce, w którym można korzystać z komputerów z dostępem do internetu, wypożyczać książki w języku angielskim, czytać amerykańskie gazety czy korzystać z amerykańskich gier planszowych. Organizowane są tutaj także kursy o różnej tematyce zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Parę razy miałam okazję przeprowadzić lekcje języka angielskiego dla pań pracujących w budynku, w którym znajduje się American Corner. Było to niezwykle ciekawe dla mnie doświadczenie, gdyż nigdy wcześniej nie uczyłam tak dojrzałych osób. 


Moment, kiedy panie  zaczęły wykorzystywać wiedzę, którą starałam się im przekazać, przyniósł mi wiele satysfakcji. Pewnego dnia zaproszono nas na spotkanie z młodzieżą uczestniczącą w zajęciach letniej szkoły. Poproszono nas o opowiedzenie o naszej pracy jako wolontariusze i o Polsce. Dzieci z zaciekawieniem słuchały o naszym kraju, a także zasmakowały im polskie słodycze, które przyniosłam na przełamanie lodów. Zaskoczyły nas propozycją, żebyśmy zostali ich widownią, gdyż chcieliby pokazać nam prezentację na temat amerykańskich świąt narodowych i krótki filmik o zajęciach i imprezach organizowanych przez American Corner. Było nam bardzo miło, że zostaliśmy tak ciepło przyjęci i spędziliśmy popołudnie w miłej atmosferze.


            





Przedostatni tydzień warsztatów poświęciliśmy na kręcenie filmów dokumentalnych dotyczących życia mieszkańców Zugdidi. Pierwszego dnia ustaliliśmy tematy naszych filmów i podzieliliśmy się na grupy. Ania przez tydzień dowiadywała się o życiu niepełnosprawnych, Gosia badała temat religijności, Tomek wypytywał mieszkańców o związki, a ja próbowałam rozmawiać z kobietami na temat ich życia w Gruzji. Każdy z nas pracował w grupie 2-3 osobowej. Dzięki temu mięliśmy świetną okazję, żeby bardziej zintegrować się z młodzieżą i pouczyć ich trochę angielskiego, gdyż zostali rzuceni na głęboką wodę – pierwszy raz nie było przy nich naszej koordynatorki lub mentorki, które pełniły rolę tłumacza. Każdy z nas pracował podobnie – najpierw musieliśmy zebrać materiał niezbędny do złożenia filmów, więc postanowiliśmy robić wywiady z mieszkańcami. 



Współpracowałam razem z dwunastoletnią Anano, która była dziennikarką, a ja kamerzystką. Niestety, ale większość pań zgodziła się na wywiady tylko języku gruzińskim, więc  musiałam zaufać Anano i jedyne co byłam w stanie powiedzieć po gruzińsku to „madloba”, czyli dziękuję po przeprowadzonym wywiadzie. Potem Lika, koordynatorka projektu, przetłumaczyła, to co nakręciłam. Muszę przyznać, że Anano wywiązała się świetnie ze swojej roli!  Po zgromadzeniu materiałów spotykaliśmy się z dziećmi w American Corner, gdzie w programie do tworzenia filmów wspólnie wybieraliśmy co nadaje się do pokazania publiczności, a co należy pominąć. Owocem naszej pracy są krótkie filmy dokumentalne, które swoją premierę będą miały dzisiaj w szkole. Ciekawe, który film podbije serca publiczności...

piątek, 12 września 2014

Jagody początki we Francji

Od 7 września we Francuskim Agen przebywa wolontariusza wysłana przez Centrum Inicjatyw UNESCO - Jagoda Maćkowiać. Przez 11 miesięcy będzie pracowała w tamtejszym Domu Europy. Jak podsumowuje swój pierwszy tydzień?



Zgięta pod wypchanym wielkim plecakiem turystycznym, po wyciągnięciu z pociągu jeszcze większej walizki, stanęłam nareszcie, po siedemnastu godzinach podróży autobusem, samolotem i pociągiem, na dworcu w Agen, zmęczona, zgrzana i niepewna. Oto miasto, w którym spędzę najbliższe jedenaście miesięcy, pracując jako wolontariuszka EVS dla Maison de l’Europe de Lot et Garonne. Naprzeciw wyszli mi trzymająca kartkę z moim imieniem Christine oraz Hervé z flagą europejską w ręce – małżeństwo, które gości mnie w swoim domu przez pierwszy tydzień pobytu we Francji.

Nie spodziewałam się. To stwierdzenie najlepiej oddaje moje odczucia z tego tygodnia. Nie spodziewałam się bowiem tak miłego przyjęcia, serdeczności i otwartości. Nie spodziewałam się także takiej gotowości do pomocy, ciągłego wsparcia i załatwiania za mnie wszystkich formalności, jako że zazwyczaj zajmowałam się takimi sprawami samodzielnie. Poza tym, nie spodziewałam się  panujących w Agen wysokich temperatur i nierozważnie nie zabrałam ze sobą sandałów (jak wiadomo, trudno się domyślić, że w południowej Francji zazwyczaj słońce grzeje mocno). I nie podejrzewałam, że miasto okaże się tak ładne.


Na razie mam bardzo niewiele pracy, przyglądam się z boku, poznaję metody działania Domu Europy i panujące tu zwyczaje. Wielkie szczęście, że znam język francuski, bez tego byłoby mi dużo trudniej!
Dziś w południe zorganizowano moje uroczyste powitanie, na które przyszli pracownicy Domu Europy oraz zatrudnieni w nim lektorzy języków obcych, w większość obcokrajowcy. Każdy przygotował jakieś danie i tu z patriotyczną dumą przyznaję, że mój jabłecznik à la polonaise był bardzo chwalony. Dzisiejsza uroczystość zbiegła się z pięknym jubileuszem: czterdziestolecie swojej pracy dla Domu Europy obchodziła jedna z jego pracownic.


W niedzielę przeprowadzam się do „nowego” mieszkania, które znajduje się w budynku połączonym z siedzibą centrum Europe Direct; będę je dzieliła pewną z Angielką, która pod koniec września przyjedzie do Agen, aby pracować jako lektorka. Chroniąc się w cieniu przed upałem, czekam na przyszły tydzień, który przyniesie mi zapewne więcej pracy i ulgę w bólu głowy, na który cierpię z powodu nadmiernej ilości wrażeń.



wtorek, 9 września 2014

Od pustyni po lodowce - "Summer under 12 stars"

Stolica Gruzji była jedynie przystankiem w naszej dziewięciodniowej podróży. Prosto z Tbilisi postanowiliśmy udać się na podzieloną gruzińsko-azerbejdżańską granicą pustynię. Niedaleko niej znajduje się cel licznych pielgrzymek, wykuty w skale monastyr Davit Garedża. Droga do klasztoru była równie ciekawa jak cel podróży – do świątyni dojechaliśmy stopem przez spalone słońcem, pozbawione życia pustkowie. U celu pomachaliśmy Azerbejdżanowi (który na pewno odwiedzimy następny razem) i po zwiedzeniu wykutego w skale kompleksu byliśmy gotowi na 10 kilometrowy spacer przez skwar i piasek do jedynej osady (i oazy) pośrodku pustyni. 



Okazało się jednak, że znów mieliśmy szczęście – z drogi zabrał nas bus którym podróżowała przemiła rosyjska rodzina. Wśród śmiechów, arbuzów i czaczy minęła nam podróż z powrotem na przedmieścia Tbilisi. Stamtąd wyruszyliśmy do stolicy gruzińskiego wina – Kachetii.







Region słynący z produkcji doskonałego wina (wiedzieliście, że nazwa „wino” pochodzi od gruzińskiego słowa ghvino ? – przynajmniej tak twierdzą Gruzini) okazał się również stolicą gościnności, a to za sprawą przemiłego taksówkarza, który nie tylko zaprosił nas do swojego domu, gdzie czekała na nas tradycyjna supra (czyli gruzińska uczta) oraz domowe wino ale także następnego dnia zawiózł nas do, oddalonej o kilka kilometrów od centrum regionu, katedry Alaverdi.

Kolejnym punktem naszej wycieczki było miasto zakochanych – Sighnagi. Tam musieliśmy niestety pożegnać Kachetię, ponieważ ponownie wzywało nas Tbilisi – tym razem tylko na chwilę. Tam uzupełniliśmy zapasy, a kolejne dni spędziliśmy w górach, u stóp królewskiego pięciotysięcznika – Kazbeku.


Gruzińska Droga Wojenna (przejście przez góry Kaukazu prowadzące z Tbilisi do Władykaukazu w Rosji) zapewnia podróżującym moc wrażeń. Droga, wytyczona przez serce potężnego górskiego masywu, powala pięknymi widokami i nienaruszoną przyrodą. Prowadzi też do Stepancmindy, górskiego „kurortu” będącego bazą wypadową dla alpinistów chcących zdobyć Kazbek.  Dla nas był to jedynie przystanek – namiot rozbiliśmy pod uroczym kościółkiem Gergeti, a następnego dnia wyruszyliśmy w trasę pod lodowiec. Kazbek, samotny i potężny, był dla nas łaskawy – ze szlaku burza zmiotła nas tylko raz, ale na krótko. Po sześciogodzinnym trekkingu dotarliśmy do okalającego szczyt lodowca (na którym nie omieszkaliśmy zagrać w karty ;)). 




Widoki zapierały dech w piersiach, żal było schodzić w dół. Nic jednak nie trwa wiecznie, więc musieliśmy udać się w dół, a po nocy spędzonej ponownie w okolicy kościółka (i przygodach z burzami i gradem) wrócić do naszego Zugdidi. Bo urlop już się kończył a nas czekał kolejny tydzień warsztatów – tym razem poświęconych ekologii. 


sobota, 6 września 2014

Rękodzieła, wujaszek Stalin i wizyta w Stolicy - Summer under 12 stars

Ostatni dzień pracy przed naszymi wyjazdami zakończyliśmy wystawą w lokalnej galerii sztuki, prezentując  dzieła wykonane wspólnie z młodzieżą szkolną. Większość wystawy zajęły nasze rękodzieła wykonane w tradycyjny sposób. Udało nam się zaprezentować  tradycyjne ludowe stroje m.i.n nakrycia głowy,szaliki czy kamizelki. Wśród naszej wystawy nie zabrakło również ręcznie wykonanej biżuterii. Podziwiać wystawe, mogli wszyscy mieszkańcy naszego miasteczka do ostatnich godzin otwarcia galerii.




Po wystawie rozpoczęła się nasza dziewięciodniowa podróż. Na początku za cel obraliśmy sobie Gori w którym nie oszukujmy się główną i  najciekawszą atrakcją jest muzeum owianego złą sławą Gruzina Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego, znanego jako Stalin. Gori jest miastem w którym przyszedł na świat i właśnie w nim można poznać historie jego życia zwiedzając muzeum. Możliwe jest również zwiedzanie z przewodnikiem w języku angielskim. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się,że na miejscu można zakupić różnego rodzaju pamiątki ze podobizną głównego "bohatera", a wybór jest wcale niemały. Można wybierać od koszulek, pocztówek, zapalniczek, zapałek, kubków, poprzez różnego rodzaju zdjęcia, aż do win z podobizną Stalina na etykiecie butelki kończąc. 



Trzeba przyznać,że muzeum samo w sobie jest interesujące i zawiera ogromną liczbę ciekawych eksponatów. Na zewnątrz wystawiony jest wagon podróżny pociągu, którym przemieszczał się najsurowszy przywódca ZSRR oraz kopia domku rodzinnego w którym mieszkał do trzeciego roku życia. Nie brakuje również typowego pominika Stalina przed głównym wejściem. Po zapoznaniu się z wieloma ciekawostkami z jego życia noc spędziliśmy pod namiotem na szczycie twierdzy z malowniczym widokiem na miasto.






Następnego dnia za kolejny przystanek naszej podróży obraliśmy historyczne miasto i zarazem byłą stolicę Gruzjii Mtschete. Zwiedziliśmy tam kilka monastyrów oraz posmakowaliśmy po razk kolejny gruzińskiej kuchni. Jednakże najbardziej oczekiwanym punktem wycieczki była obecna stolica  -Tbilisi. Centrum miasta nie różni się tak bardzo od innych europejskich stolic jednakże ma swój własny klimat. Miasto naprawdę żyje, szczególnie wieczorami tętni życiem. Jest pełne turystów, którym ukazuje swoje zalety. Eklektyzm starych budowli i nowoczesnej architektury tworzy naprawdę niesamowity efekt.  W mieście nieodzwonym punktem trasy turystycznej jest kolejka linowa prowadząca na sam szczyt Tbilisi. Gorąco zachęcamy do wybrania się tam w nocy aby móc podziwiać  oświetlone miasto w całej okazałości.



niedziela, 24 sierpnia 2014

Owcza wełna. "Summer under 12 stars"

W tym tygodniu intensywnie pracowaliśmy nad wykonaniem ozdób z owczej wełny, które w przyszłym tygodniu zaprezentujemy mieszkańcom naszej małej gruzińskiej ojczyzny na wystawie w galerii sztuki. 


Nikt z nas nigdy wcześniej nie miał do czynienia z owczą wełną, więc zaciekawieni czekaliśmy na instrukcje Gvancy, która zawsze nam pomagała, gdy popełniliśmy gafę. Mimo tego, że wykonywanie ozdób z tego materiału jest czasochłonne zdołaliśmy wykonać szaliki, tradycyjne gruzińskie czapki i kamizelki, które służą do ozdabiania butelek, a także naszyjniki i kolczyki.


 Wszyscy uczestnicy entuzjastycznie podchodzili do pracy i pomagali sobie wzajemnie. Pod koniec warsztatów zostaliśmy niemalże specjalistami od owczej wełny i nie musieliśmy już konsultować każdej czynności z prowadzącą. Ciekawe zostaną ocenione owoce naszej pracy przez mieszkańców Zugdidi.. 


.

środa, 13 sierpnia 2014

Nowi ludzie nowe miejsca. "Summer under 12 stars"

To już kolejny tydzień pobytu naszych wolontariuszy w Gruzji. Sprawdźmy co u nich słychać.


Ostatnie dni upłynęły nam na warsztatach z dziećmi a weekend na podróżach. Pierwszego dnia mieliśmy prezentacje o Polsce i poszczególnych miastach, z których przyjechaliśmy. Dzięki grom zapoznaliśmy się z uczestnikami i udało nam się przełamać pierwsze lody. Nazajutrz spotkaliśmy się w Ogrodzie Botaniczym w centrum Zugdidi. Uczestnicy naszych warsztatów okazali się bardzo otwarci. Zaczęliśmy od zabaw wymyślonych przez nas, w międzyczasie pokazując im również te polskie. To zachęciło lokalną dziatwę do wyjścia z inicjatywą.




W piątek odbyła się przentacja o programie EVS, która wzbudziła wielkie zainteresowanie wśród uczestników. Pewnie za 2 – 3 lata możemy spodziewać się sporej ilości wolontariuszy z Gruzji chcących przyjechać do nas.




Zaraz po lekcji rosyjskiego udaliśmy się w naszą pierwszą podróż po Gruzji, do Kutaisi. Zaczęliśmy od łapania stopa i już po 5 minutach siedzieliśmy na tylnim siedzeniu w 4 osoby! Nasz kierowca okazał się na tyle miły, że nie tylko mieliśmy bezpośrednią podwózkę do Kutaisi, ale jeszcze zabrał nas do Gelati, historycznego klasztoru.



Na noc zatrzymaliśmy się w hostelu i następnego dnia wyruszyliśmy do jaskini Prometeusza. W drodze powrotnej również postanowiliśmy łapać "okazję", co - jak się okazuje - w Gruzji nie jest takie trudne. Wieczorem wróciliśmy już do Zugdidi, w dodatku z kolegą naszego pierwszego kierowcy, który specjalnie zawiózł nas do domu i wrócił do Kutaisi (tak, Gruzini są baaardzo gościnni!). W niedzielę udaliśmy się do oddalonej o 30 km nadmorskiej miejscowości – Anaklia, były to nasze pierwsze spotkanie z Morzem Czarnym. Od poniedziałku wracamy na warsztaty z dziećmi.



poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Witamy na Kaukazie! "Summer under 12 stars"

Dwie wolontariuszki z Gruzji przyjechały do nas na projekt "Europe at my playground", a my tymczasem wysłaliśmy aż czwórkę naszych rodaków między Morze Czarne a malownicze góry Kaukazu. Ania, Basia, Gosia i Tomek przez dwa miesiące będą organizować warsztaty z gruzińską młodzieżą w Zugdidi oraz przygotowywać z nimi akcje uliczne w ramach projektu "Summer under 12 stars" Projekt skupia się na przekazaniu lokalnym mieszkańcom jak najwięcej nie tylko polskiej, ale europejskiej kultury. 2 sierpnia postawili (więkość z nich po raz pierwszy) swoje stopy w Sakartvelo (gruzińska nazwa Gruzji). Jak minął im ich pierwszy tydzień?



Tak opisuje to Ania:

No i jesteśmy! Po dość ciężkim początku przybyliśmy do Gruzji. Ulokowaliśmy się w Zugdidi, dość blisko centrum, bo około 20 minut piechotą. W dniu przybycia czekała już na nas Lika, nasza koordynatorka. Następnego dnia spotkaliśmy się, aby się poznać, powiedzieć o swoich oczekiwaniach i planach. Poszliśmy też zwiedzać miasto. Zugdidi okazało się, przynajmniej w moim przekoananiu, sporo mniejsze, niż się spodziewałam, życie toczy się tu spokojnym rytmem, wyłączając jedynie szalonych kierowców. Nie obyło się bez odwiedzenia lokalnej knajpy i spróbowania chaczapuri i chinkali oraz popicia ich lokalną oranżadą gruszkową (przepyszna!). 



Kolejnego dnia spotkaliśmy się już całą grupą, razem z mentorką i liderem. Omawialiśmy plan na najbliższe dwa miesiące, wymienialiśmy pomysły i sugestie. Poznaliśmy też szkołę, w której będziemy prowadzić warsztaty i poznaliśmy historię tego miejsca. Okazało się, że szkoła ta jest sponsorowana przez kościół prawosławny. Niestety nie ma aż tylu funduszy, co te państwowe, dlatego też nauczyciele często charytatywnie pomagają np. przy malowaniu ścian. Nasza koordynatorka i mentorka uczy tam angielskiego. 


Ponadto, zaczęliśmy też kurs gruzińskiego. Lika była na tyle miła, że zorganizowała dla nas lekcje języka gruzińskiego i rosyjskiego po dwa razy w tygodniu każdy. Jutro czeka nas pierwsze spotkanie z dzieciakami i prezentacja o Polsce.

Lika ucząca nas gruzińskiego. A mówią, że polski jest trudny!

Witamy we Wrocławiu! "Europe at your playground"

Od połowy lipca jesteśmy dumnymi gospodarzami pierwszego projektu organizowanego przez nas we Wrocławiu. Na krótkoterminowy projekt zawitali do nas: Mariam i Nino z Gruzji oraz Lorenzo i Roberta z Włoch. Pomysł na projekt szkoły letniej dla wrocławskiej młodzieży zrodził się w głowie Justyny Kańczukowskiej. Wiele dzieci z Wrocławia całe wakacje spędza w mieście, nie wyjeżdżając poza jego obszar o wyjazdach za granicę nie wspominając. Dlatego ideą naszego przedsięwzięcia było przyprowadzenie Europy na podwórka stolicy Dolnego Śląska. Podczas dwóch miesięcy pobytu we Wrocławiu nasi wolontariusze zorganizują cztery turnusy, podczas których uczestnicy będą mogli się uczyć i bawić.  Aktywności dotyczą takich tematów jak: ekologia, recykling, tolerancja, międzykulturowść, kuchnia. Program jest autorstwa naszych wolontariuszy i został specjalnie dostosowany do możliwości i potrzeb dzieciaków. Praca odbywa się w języku angielskim oraz…przy użyciu gestów i komunikacji niewerbalnej. Nad wszystkim czuwają trenerzy Centrum oraz wolontariusze z Polski. Co skłoniło naszych gości do odwiedzenia Polski i Wrocławia? Każdy miał inne motywacje.





Mariam: Byłam bardzo podekscytowana myślą o przyjeździe do Polski. Dodatkowo bardzo spodobał mi sie projekt. Edukacja pozaformalna daje zawsze mnóstwo inspiracji.

Roberta: Ja z kolei byłam kiedyś na wakacjach w Polsce z rodzicami i strasznie mi się spodobało. Jestem szczęśliwa, że mogłam przy okazji znaleźć projekt przy którym się realizuję. W Neapolu studiuję sztuki piękne i w zajęciach z dziećmi staram się przemycać metody artystyczne.

Nino: Mnie do przyjazdu skłonił sam projekt. Na samym początku po przyjeździe poświęciliśmy dużo czasu na przygotowanie programu, planu, metod. Teraz to sama przyjemność. Piszemy też bloga o naszych aktywnościach. To świetne narzędzie, które pomaga nam przemyśleć co i jak robimy, skłania do refleksji.

Lorenzo: Kiedyś byłem już w Krakowie i Warszawie i teraz czas na Wrocław. Chcę poznać atmosferę miejsca, poobserwować ludzi. Taki wyjazd to duża szansa, która otwiera oczy i umysł na wiele zjawisk.
Trudności? Hmmm… lekcje polskiego z naszym dzielnym nauczycielem Sebastianem? Nasi goście mówią, że nauka polskiego to zabawa , ale wymowa czasem zabija.

- Każdy z naszych wolontariuszy jest inny, dzięki czemu świetnie się uzupełniają i tworzą doskonały zespół. Wspólnie pracowali nad każdym warsztatem,, co zaowocowało bardzo dobrym i merytorycznym planem. Po pierwszym turnusie widać, że ciężka praca się opłacała, a najlepszą nagrodą byli zadowoleni uczestników. Równocześnie mam nadzieję, że doświadczenie jakie wolontariusze zdobędą w czasie pracy z młodzieżą będą mogli wykorzystać w przyszłości – podsumowuje Justyna Kańczukowska, koordynatorka projektu. Już wkrótce więcej zdjęć i informacji z warsztatów.

Więcej o ich działalności można przeczytać na oddzielnym blogu (w j. angielskim) poświęconym ich działalności. Pewnie zastanawiacie się dlaczego osobny blog na temat tego projektu? Otóż, mamy nadzieję, że stanie się to naszą imprezą cykliczną i uważamy, że warto poświęcić temu projektowi osobny rozdział. 

Trzymamy kciuki za dalsze działania!

Hen daleko i rzut beretem.

Kolejnymi wolontariuszkami, które wysłaliśmy na wolontariat w ramach EVS były: Edyta, która pojechała do słonecznej Hiszpanii oraz Kasia, które postanowiły spędzić czas u naszych południowych sąsiadów w Libercu. Co mogą nam powiedzieć o swoich projektach?

Edyta




1. Miejsce projektu: San Cristóbal de La Laguna, Teneryfa, Hiszpania

2. Okres: 1 września 2013 – 31 maja 2014

3. Krótki opis projektu: Głównym elementem projektu było przygotowywanie i prowadzenie warsztatów dla dorosłych na temat odpowiedzialnej konsumpcji w „centrach mieszkańców” na obszarze całej gminy La Laguna. Poza aspektem czysto informacyjnym, każdy warsztat miał też część praktyczną w czasie której uczestnicy przygotowywali np. kosmetyki z aloesu, mydło ze zużytego oleju, przetwory z lokalnych produktów, meble z kartonu, biżuterię z róznego rodzaju materiałów z recyklingu, kosze z papieru gazetowego. Poza tym w ramach projektu uczyłam małych skautów angielskiego, organizowała przeglądy fimów z róznych krajów europejskich, z haczką pomagałam przy tworzeniu społecznego ogródka miejskiego, robiłam warsztaty z animacji poklatkowej, asystowałam przy realizacji innych projektów, współtworzyłam Festiwal Filmów Polskich na Teneryfie, administrowałam stroną internetową projektu łączącego 6 wysp z róznych części świata.

4.  Dlaczego EVS i dlaczego w tym kraju?
Po powrocie ze stażu w ramach programu Leonardo da Vinci postanowiłam iść za ciosem i skorzystać z  kolejnej opcji ciekawego życia w innym kraju. Szukając projektu, bardziej zwracałam uwagę na to co będę w jego ramach robić, niż gdzie. Również nie szczególnie zależało mi na kolejnym wyjeździe do Hiszpanii, bo właśnie tam odbyłam mój staż leonardowy. Ale ostatecznie projekt i organizacja goszcząca wydały mi się na tyle ciekawe, że zaaplikowałam. Poza tym Wyspy Kanaryjskie to jednak coś innego niż Hiszpania kontynentalnaJ

5. Ile czasu zajęł Ci cały proces wyjazdu na wolontariat (od początku poszukiwań do wyjazdu)? Około 6 miesięcy


6. Jak wyglądał ten proces? Jakie były największe trudności?
W marcu i kwietniu 2013r. szukałam ciekawych projektów i wysłałam kilka aplikacji. Po koniec kwietnia organizacja z Teneryfy przeprowadziła ze mną rozmowę rekrutacyjną przez skype, a po kilku dniach zawiadomiła mnie, że zostałam wybrana. Następnie zgłosiłam się do Centrum Inicjatyw UNESCO z zapytaniem, czy będą moją organizacją wysyłającą. Potem obie organizacje zajęły się aplikowaniem do Agencji Narodowej z tym projektem EVSa oraz ze mną jako wolontariuszką. 3 miesiące czekania... i dostałam wiadomość, że projekt otrzymał dofinansowanie. Potem ustalanie szczegółów z organizacją goszczącą, zakup biletu i  pakowanie walizki.
Myślę, że największa trudność to jednak dostanie się na projekt który cię interesuje, bo jednak dość dużo osób aplikuje. Zwłaszcza do krajów Europy Zachodniej i Skandynawskich. Z kilku organizacji do których pisałam otrzymałam odpowiedź, że  dostają codziennie 3-5 zgłoszeń, więc będzie ciężko. Na projekt na Teneryfie aplikowało 300 osób. Ale oczywiście, szukać i próbować trzeba, a prędzej czy później znajdzie się swój mniej lub bardziej wymorzony projekt.

7. Co zaskoczyło Cię najbardziej w kraju goszczącym?
Na Teneryfie zaskoczyła mnie najbardziej jej niewyobrażalna różnorodność przyrodnicza oraz rozmach karnawału.

8. Najpiękniejsze miejsce jakie widziałam to
Wąwóz Masca , który ciągnie się od malowniczej wioski na wysokości 600m n.p.m poprzez monumentalne ściany skalne, strumyczki, bujną roślinność do małej plaży leżacej u stóp ogromnych klifów Los Gigantes.



9. Najzabawniejsza i najgorsza sytuacja. 
Najzabawniejsza to gdy podczas wizytu mojej koleżanki z Polski, która nia zna hiszpańskiego, miałyśmy się spotkać na dworcu autobusowym (Intercambiador), a ona chcąc się upewnić, czy idzie we właściwym kierunku pytała przechodniów o InterCambioDolor. Dziedzictwo Natalii Oreiro wiecznie żywe J Co do najgorszej to jakoś nie mogę sobie przypomnieć coś szczególnie strasznego.


10. Jaką poradę dasz ludziom wyjeżdżającym na EVS? 
Pewnie nic orygnalnego. Warto być aktywnym, szukać opcji robienia tego co cię interesuje również poza organizacją goszczącą. Poznawać ludzi, rozmawiać dużo w obcym języku, zwiedzać, dawać z siebie sporo oraz pamiętać, że się ma mega możliwość nie tylko na wspaniałą jednarazową i niepowtarzalną przygodę, ale na coś co może zmienić Twoje życie. A po tej podniosłej części polecam przyziemne określenie sobie celów na dany miesiąc, takie korporacyjne, ale bardzo pomaga na nieubłagalnie mijający czas. 

Kasia



1. Miejsce: Liberec, Republika Czeska

2. Okres: 15 luty-21 grudzień 2014

3. Krótki opis projektu:
Swój Wolontariat Europejski wykonuję w organizacji Liberecká Občanská Společnost. W ramach projektu mam okazję uczestniczyć w projektach lokalnych i międzynarodowych LOSu, ale także realizować własne pomysły i uczyć się języka czeskiego. Obszar mojej pracy to Euroregion Nysa, w skład którego wchodzą Polska, Niemcy i Republika Czeska, ale moje działania skupiają się na polu Polska-Czechy. 

4. Dlaczego EVS i dlaczego w tym kraju?
Niezaprzeczalnie głównym powodem mojego EVSu w Republice Czeskiej jest wydarzenie sprzed prawie trzech lat, kiedy byłam na Erasmusie w Pradze. To właśnie wtedy zainteresowałam się językiem, kulturą i historią naszych sąsiadów, ale też naszymi dwustronnymi relacjami. Już wtedy myślałam, że fajnie byłoby wrócić na dłużej do Czech, bo tutaj tak naprawdę nie czuję dużej granicy - ani tej fizycznej, ani mentalnej czy kulturowej. Zdecydowałam się na Wolontariat Europejski, bo daje różne, ciekawe możliwości, np. zdobycia nowego doświadczenia zawodowego, doskonalenia swoich umiejętności językowych czy życie wśród społeczności lokalnej w innym państwie. Dlatego mój wybór był jasny: jeśli Wolontariat Europejski, to tylko w Czechach!.

5. Ile czasu zajął Ci cały proces wyjazdu na wolontariat (od poszukiwania do wyjazdu)?
Dziesięć i pół miesiąca.

6. Jak wyglądał ten proces? Jakie były największe trudności?
W moim przypadku proces był dość długi i momentami stresujący. Poszukiwanie organizacji rozpoczęłam na wiosnę 2013 roku, kiedy byłam na ostatnim roku studiów. Na początku stworzyłam swoje CV i list motywacyjny, wzorując się na oficjalnych stronach WE. Następnie rozsyłałam je do czeskich organizacji, które znalazłam w oficjalnej bazie org. pozarządowych i których działalność mnie zainteresowała. Po rekrutacji zostałam wybrana do jednej z organizacji, ale niestety nie otrzymaliśmy grantu. Rozpoczęłam kolejne poszukiwanie i pisanie do org., które dostały dofinansowanie, a które mogłyby poszukiwać jeszcze polskich wolontariuszy. Miałam świadomość, że szanse nie są zbyt duże i muszę mieć szczęście, ale postanowiłam próbować. Systematycznie sprawdzałam też strony poświęcone wolnym miejscom na WE, dołączyłam do grup na facebooku, pisałam do kilku polskich organizacji pozarządowych czy może znają jakąś org. w Czechach, do której mogłabym się zgłosić. Szczęśliwie dostałam odpowiedź od mojej obecnej org. goszczącej, że poszukują jednego wolontariusza z Polski i proponują mi, abym nim została. Największą trudnością było więc znalezienie organizacji czeskiej, która nie tylko poszukuje wolontariusza, ale poszukuje go w Polsce.

7. Co zaskoczyło Cię najbardziej w kraju goszczącym?
Będąc tak blisko granicy czesko-polsko-niemieckiej, zaskoczyło mnie, że w Libercu, ale i w najbliższej okolicy po czeskiej stronie, wiele tablic informacyjnych w różnych miejscach turystycznych nie jest przetłumaczonych na język polski. Zazwyczaj jest niemiecki, angielski czy rosyjski, ale polskiego brakuje.

8. Najpiękniejsze miejsce jakie widziałam to:
W Libercu jest to na pewno miejska zapora wodna (cz. přehrada). Bardzo lubię tam chodzić. Miejsce z pięknym widokiem, m.in. na Ještěd. Idealne do zrelaksowania się.

9. Najzabawniejsza i najgorsza sytuacja to:
Najzabawniejsza to chyba ta, kiedy czekając na przystanku zobaczyłam biegnącą w kolorowej obróżce świnię. Za nią szli jej właściciele. Zabawne były też miny ludzi, którzy widzieli tę sytuację, ale jakby niedowierzali. Sama tak z resztą chyba wyglądałam. Najgorsza z kolei była ta, kiedy wysiadłam z libereckiego tramwaju i na cały głos krzyknęłam do koleżanki, że jej szukałam. Wiadomo, słowo „szukać” w Czechach nie jest tym najlepszym.

10.Jaką poradę dasz ludziom wyjeżdżającym na EVS?
Mogę powiedzieć tylko jedno: wytrwałości. Jeśli marzymy o wyjeździe na EVS do konkretnego państwa, musimy starać się aż do skutku. W końcu się udaje, jestem na to przykładem.

Pierwsze koty za płoty.

Wiadomo, że jak zaczynać - to najlepiej od początku. Dlatego w pierwszym poście chcielibyśmy zamieścić relacje wolontariuszy, którzy swoją przygodę z EVS mają już dawno za sobą. Prezentujemy Wam naszych pionierów, którzy zdecydowali się wyjechać z nami. Są to Marija i Szymon, którzy pojechali do Gruzji oraz Kamila, która postanowiła być wolontariuszką we Włoszech. Każde z nich po przyjeździe na wolontariat odpowiedziała na kilka prostych pytań podsumowujących ich wyjazd. Zarówno w pierwszym jak i drugim przypadku byliśmy organizacją koordynującą oraz wysyłającą - tzn. aplikowaliśmy o projekt i byliśmy za niego odpowiedzialni finansowo oraz merytorycznie.



Marija i Szymon




1. Miejsce projektu: Tbilisi, Gruzja

2. Okres: 26.02.2013 – 26.11.2013.

3. Krótki opis projektu:
Naszym głównym zadaniem było zrealizowanie albumu ze zdjęciami budynków w Tbilisi zaprojektowanych przez polskich architektów (miał zostać wydany przez Ambasadę RP, ale w końcu do tego nie doszło, więc istnieje tylko w wersji elektronicznej). Poza tym, braliśmy udział jako opiekunowie w obozie dla dzieci we wiosce Szawszwebi (część wioski została wybudowana specjalnie dla uchodźców), blisko granicy z Południową Osetią. Czasem też pomagaliśmy innym osobom z biura przy ich bieżących projektach (poprawianie tłumaczeń na angielski itp.)

4. Dlaczego EVS i dlaczego w tym kraju?
EVS jest dobrym sposobem na zdobycie doświadczenia w pracy w NGO. Wybór kraju był poniekąd przypadkowy, obojgu zależało nam na tym by pojechać do którejś z republik byłego Związku Radzieckiego.

5. Ile czasu zajęło Wam cały proces wyjazdu na wolontariat (od początku poszukiwań do wyjazdu)? Od pierwszego poszukiwania odpowiedniej organizacji goszczącej do rozpoczęcia wolontariatu minęło osiem miesięcy.

6. Jak wyglądał ten proces? Jakie były największe trudności?
Największą trudność sprawiało nawiązanie pierwszego kontaktu z organizacjami do których pisaliśmy.

7. Co zaskoczyło Was najbardziej w kraju goszczącym?
Jedną z najbardziej zaskakujących rzeczy w kraju goszczącym był konserwatyzm obyczajowy.

8. Najpiękniejsze miejsce jakie widzielismy to… okolice góry Kazbeg w północnej Gruzji.

9. Najzabawniejsza i najgorsza sytuacja. 
Najbardziej zabawne sytuacje powstawały podczas prób komunikacji bez prawie żadnej znajomości gruzińskiego, przy pomocy rosyjsko-polskiej mieszanki i gestykulacji. Natomiast najgorsze sytuacje wiązały się z zagospodarowaniem czasu przeznaczonego na pracę w organizacji.

10. Jaką poradę dasz ludziom wyjeżdżającym na EVS?
Osoby które planują wyjazd na Wolontariat Europejski powinny się upewnić czy organizacja, do której sie wybierają na pewno jest odpowiednim miejscem dla nich.








Kamila



1. Miejsce projektu: Pesaro, Włochy

2. Okres: 01.08.2013 – 31.01. 2014

3. Krótki opis projektu:
Mój projekt nosił tytuł „Let’s share the culture!” i polegał w głównej mierze na uczestniczeniu w pracach organizacji goszczącej Vicolocorto. Brałam udział w zyciu biurowym tworząc prezentacje, raporty, uczestniczyłam w eventach współorganizowanych przez NGO oraz w życiu kulturalnym Pesaro (działania biblioteki, nieformlanych grup językowych, festiwalu sztuki Perepepe). Kręciłam także filmy dotyczące różnic kulturowych między polską a Włochami oraz między nami – wolontariuszkami EVS z Polski, Litwy, Hiszpanii, Niemiec, Wietnamu, Chin, Portugalii.

4. Dlaczego EVS i dlaczego w tym kraju?
 Od lat intersuję się kulturą Włoch i językiem, wybór kraju był przemyślany. W związku z moim wiekiem to była decyzja teraz albo nigdy, a więc wyruszyłam na EVSa :).

5. Ile czasu zajęło Ci cały proces wyjazdu na wolontariat (od początku poszukiwań do wyjazdu)?
Proces był dość czasochłonny. Pierwszy projekt, który został napisany przez partnera włoskiego nie został zaakceptowany. Musiałam czekać rok, aby po raz kolejny złożyć projekt tym razem napisany przez CIU.

6. Jak wyglądał ten proces? Jakie były największe trudności? 
Największa trudnością było dla mnie czekanie na decyzję Narodowej Agencji. Pewne trudności nastręczała takze komunikacja z partnerem włoskim.

7. Co zaskoczyło Cię najbardziej w kraju goszczącym? 
Najbardziej zaskakujący był system pracy, biurokracja i system reguł, których musiałam przestrzegać. czułam się trochę jak w szkole.

8. Najpiękniejsze miejsce jakie widziałam to… malutkie miasteczka w regionie Marche, które witają gościnnością, pysznym jedzeniem i pieknymi zabytkami.

9. Najzabawniejsza i najgorsza sytuacja.
Niesamowicie zabawne było życie w mieszkaniu z moimi kochanymi dziewczynami – wolontartiuszkami. Tworzyłyśmy wybuchowa mieszankę kulturową. Zabawne były także wszystkie włoskie wieczory, cudowne chwilę z przyjaciółmi których tam poznałam. najgorsze były momenty kiedy walczyłam ze sprzętem komputerowym, który skutecznie uniemożliwiał mi realizację części mojego projektu dotyczącego filmów. Było to bardzo frustrujące.

10. Jaką poradę dasz ludziom wyjeżdżającym na EVS? 
Bądźcie gotowi na wszystko jeśli dobrze nie znacie organizacji goszczącej. Miejscie swoje oszczędności – kieszonkowe nie wystarcza na normalne życie.

O projekcie Kamili można poczytać więcej pod tym linkiem.

sobota, 9 sierpnia 2014

O kim? O czym?

Witamy na blogu Centrum Inicjatyw UNESCO poświęconemu Wolontariatowi Europejskiemu. Jesteśmy akredytowaną organizacją wysyłającą, goszczącą oraz koordynującą od września 2012 roku. Wcześniej działaliśmy w programie "Młodzież w Działaniu", a od niedawna dostaliśmy również nową akredytację w ramach programu "Erasmus+". W ciągu tych dwóch lat wysłaliśmy już 11 wolontariuszy do 5 krajów: Gruzji, Włoch, Hiszpanii, Słowacji, Czech oraz Francji. Jeśli chodzi o goszczenie we Wrocławiu, to w lipcu 2014 r. pierwszy raz staliśmy się gospodarzami projektu. Naszymi wolontariuszami na miejscu są: Mariam i Nino (Gruzja) oraz Lorenzo i Roberta (Włochy). To właśnie oni przecierają nasze szlaki we Wrocławiu.

Na naszym blogu będziemy zamieszczać relacje wolontariuszy, którzy są na projektach naszych na miejscu lub za granicą. Mamy nadzieję, że te relacje okażą się cenne dla wszystkich, którzy będą chcieli z takiej możliwości w przyszłości skorzystać i zobaczyć z czym to się je.

Tyle słowem wstępu i...let's get it started!