piątek, 12 września 2014

Jagody początki we Francji

Od 7 września we Francuskim Agen przebywa wolontariusza wysłana przez Centrum Inicjatyw UNESCO - Jagoda Maćkowiać. Przez 11 miesięcy będzie pracowała w tamtejszym Domu Europy. Jak podsumowuje swój pierwszy tydzień?



Zgięta pod wypchanym wielkim plecakiem turystycznym, po wyciągnięciu z pociągu jeszcze większej walizki, stanęłam nareszcie, po siedemnastu godzinach podróży autobusem, samolotem i pociągiem, na dworcu w Agen, zmęczona, zgrzana i niepewna. Oto miasto, w którym spędzę najbliższe jedenaście miesięcy, pracując jako wolontariuszka EVS dla Maison de l’Europe de Lot et Garonne. Naprzeciw wyszli mi trzymająca kartkę z moim imieniem Christine oraz Hervé z flagą europejską w ręce – małżeństwo, które gości mnie w swoim domu przez pierwszy tydzień pobytu we Francji.

Nie spodziewałam się. To stwierdzenie najlepiej oddaje moje odczucia z tego tygodnia. Nie spodziewałam się bowiem tak miłego przyjęcia, serdeczności i otwartości. Nie spodziewałam się także takiej gotowości do pomocy, ciągłego wsparcia i załatwiania za mnie wszystkich formalności, jako że zazwyczaj zajmowałam się takimi sprawami samodzielnie. Poza tym, nie spodziewałam się  panujących w Agen wysokich temperatur i nierozważnie nie zabrałam ze sobą sandałów (jak wiadomo, trudno się domyślić, że w południowej Francji zazwyczaj słońce grzeje mocno). I nie podejrzewałam, że miasto okaże się tak ładne.


Na razie mam bardzo niewiele pracy, przyglądam się z boku, poznaję metody działania Domu Europy i panujące tu zwyczaje. Wielkie szczęście, że znam język francuski, bez tego byłoby mi dużo trudniej!
Dziś w południe zorganizowano moje uroczyste powitanie, na które przyszli pracownicy Domu Europy oraz zatrudnieni w nim lektorzy języków obcych, w większość obcokrajowcy. Każdy przygotował jakieś danie i tu z patriotyczną dumą przyznaję, że mój jabłecznik à la polonaise był bardzo chwalony. Dzisiejsza uroczystość zbiegła się z pięknym jubileuszem: czterdziestolecie swojej pracy dla Domu Europy obchodziła jedna z jego pracownic.


W niedzielę przeprowadzam się do „nowego” mieszkania, które znajduje się w budynku połączonym z siedzibą centrum Europe Direct; będę je dzieliła pewną z Angielką, która pod koniec września przyjedzie do Agen, aby pracować jako lektorka. Chroniąc się w cieniu przed upałem, czekam na przyszły tydzień, który przyniesie mi zapewne więcej pracy i ulgę w bólu głowy, na który cierpię z powodu nadmiernej ilości wrażeń.



wtorek, 9 września 2014

Od pustyni po lodowce - "Summer under 12 stars"

Stolica Gruzji była jedynie przystankiem w naszej dziewięciodniowej podróży. Prosto z Tbilisi postanowiliśmy udać się na podzieloną gruzińsko-azerbejdżańską granicą pustynię. Niedaleko niej znajduje się cel licznych pielgrzymek, wykuty w skale monastyr Davit Garedża. Droga do klasztoru była równie ciekawa jak cel podróży – do świątyni dojechaliśmy stopem przez spalone słońcem, pozbawione życia pustkowie. U celu pomachaliśmy Azerbejdżanowi (który na pewno odwiedzimy następny razem) i po zwiedzeniu wykutego w skale kompleksu byliśmy gotowi na 10 kilometrowy spacer przez skwar i piasek do jedynej osady (i oazy) pośrodku pustyni. 



Okazało się jednak, że znów mieliśmy szczęście – z drogi zabrał nas bus którym podróżowała przemiła rosyjska rodzina. Wśród śmiechów, arbuzów i czaczy minęła nam podróż z powrotem na przedmieścia Tbilisi. Stamtąd wyruszyliśmy do stolicy gruzińskiego wina – Kachetii.







Region słynący z produkcji doskonałego wina (wiedzieliście, że nazwa „wino” pochodzi od gruzińskiego słowa ghvino ? – przynajmniej tak twierdzą Gruzini) okazał się również stolicą gościnności, a to za sprawą przemiłego taksówkarza, który nie tylko zaprosił nas do swojego domu, gdzie czekała na nas tradycyjna supra (czyli gruzińska uczta) oraz domowe wino ale także następnego dnia zawiózł nas do, oddalonej o kilka kilometrów od centrum regionu, katedry Alaverdi.

Kolejnym punktem naszej wycieczki było miasto zakochanych – Sighnagi. Tam musieliśmy niestety pożegnać Kachetię, ponieważ ponownie wzywało nas Tbilisi – tym razem tylko na chwilę. Tam uzupełniliśmy zapasy, a kolejne dni spędziliśmy w górach, u stóp królewskiego pięciotysięcznika – Kazbeku.


Gruzińska Droga Wojenna (przejście przez góry Kaukazu prowadzące z Tbilisi do Władykaukazu w Rosji) zapewnia podróżującym moc wrażeń. Droga, wytyczona przez serce potężnego górskiego masywu, powala pięknymi widokami i nienaruszoną przyrodą. Prowadzi też do Stepancmindy, górskiego „kurortu” będącego bazą wypadową dla alpinistów chcących zdobyć Kazbek.  Dla nas był to jedynie przystanek – namiot rozbiliśmy pod uroczym kościółkiem Gergeti, a następnego dnia wyruszyliśmy w trasę pod lodowiec. Kazbek, samotny i potężny, był dla nas łaskawy – ze szlaku burza zmiotła nas tylko raz, ale na krótko. Po sześciogodzinnym trekkingu dotarliśmy do okalającego szczyt lodowca (na którym nie omieszkaliśmy zagrać w karty ;)). 




Widoki zapierały dech w piersiach, żal było schodzić w dół. Nic jednak nie trwa wiecznie, więc musieliśmy udać się w dół, a po nocy spędzonej ponownie w okolicy kościółka (i przygodach z burzami i gradem) wrócić do naszego Zugdidi. Bo urlop już się kończył a nas czekał kolejny tydzień warsztatów – tym razem poświęconych ekologii. 


sobota, 6 września 2014

Rękodzieła, wujaszek Stalin i wizyta w Stolicy - Summer under 12 stars

Ostatni dzień pracy przed naszymi wyjazdami zakończyliśmy wystawą w lokalnej galerii sztuki, prezentując  dzieła wykonane wspólnie z młodzieżą szkolną. Większość wystawy zajęły nasze rękodzieła wykonane w tradycyjny sposób. Udało nam się zaprezentować  tradycyjne ludowe stroje m.i.n nakrycia głowy,szaliki czy kamizelki. Wśród naszej wystawy nie zabrakło również ręcznie wykonanej biżuterii. Podziwiać wystawe, mogli wszyscy mieszkańcy naszego miasteczka do ostatnich godzin otwarcia galerii.




Po wystawie rozpoczęła się nasza dziewięciodniowa podróż. Na początku za cel obraliśmy sobie Gori w którym nie oszukujmy się główną i  najciekawszą atrakcją jest muzeum owianego złą sławą Gruzina Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego, znanego jako Stalin. Gori jest miastem w którym przyszedł na świat i właśnie w nim można poznać historie jego życia zwiedzając muzeum. Możliwe jest również zwiedzanie z przewodnikiem w języku angielskim. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się,że na miejscu można zakupić różnego rodzaju pamiątki ze podobizną głównego "bohatera", a wybór jest wcale niemały. Można wybierać od koszulek, pocztówek, zapalniczek, zapałek, kubków, poprzez różnego rodzaju zdjęcia, aż do win z podobizną Stalina na etykiecie butelki kończąc. 



Trzeba przyznać,że muzeum samo w sobie jest interesujące i zawiera ogromną liczbę ciekawych eksponatów. Na zewnątrz wystawiony jest wagon podróżny pociągu, którym przemieszczał się najsurowszy przywódca ZSRR oraz kopia domku rodzinnego w którym mieszkał do trzeciego roku życia. Nie brakuje również typowego pominika Stalina przed głównym wejściem. Po zapoznaniu się z wieloma ciekawostkami z jego życia noc spędziliśmy pod namiotem na szczycie twierdzy z malowniczym widokiem na miasto.






Następnego dnia za kolejny przystanek naszej podróży obraliśmy historyczne miasto i zarazem byłą stolicę Gruzjii Mtschete. Zwiedziliśmy tam kilka monastyrów oraz posmakowaliśmy po razk kolejny gruzińskiej kuchni. Jednakże najbardziej oczekiwanym punktem wycieczki była obecna stolica  -Tbilisi. Centrum miasta nie różni się tak bardzo od innych europejskich stolic jednakże ma swój własny klimat. Miasto naprawdę żyje, szczególnie wieczorami tętni życiem. Jest pełne turystów, którym ukazuje swoje zalety. Eklektyzm starych budowli i nowoczesnej architektury tworzy naprawdę niesamowity efekt.  W mieście nieodzwonym punktem trasy turystycznej jest kolejka linowa prowadząca na sam szczyt Tbilisi. Gorąco zachęcamy do wybrania się tam w nocy aby móc podziwiać  oświetlone miasto w całej okazałości.