wtorek, 20 stycznia 2015

Czas szybko płynie - Jagoda w Domu Europy

           Czas ma taką niezwykłą właściwość, że płynie bardzo, ale to bardzo szybko. Ani się obejrzałam, a tu już minęły ponad cztery miesiące, od kiedy przestąpiłam po raz pierwszy próg la Maison de l’Europe. Oto i przyszła zima, która w wersji „południowo-zachodnio-francuskiej” jest raczej mieszanką naszych wczesnej jesieni i wiosny. Minęły święta, przyszedł i Nowy Rok… Czas, poza nadzwyczajną prędkością, charakteryzuje się również kurczliwością i zdarza się, że – z różnych powodów - kurczy się on do tego stopnia, że trudno znaleźć choć chwilę, żeby zatrzymać się i pomyśleć nad tym, co minęło. Mnie nareszcie udało się wykroić jego kawałek i korzystając z tego postaram się przypomnieć sobie ostatnie tygodnie.

            Do moich zadań należy promocja wolontariatu europejskiego wśród młodych Francuzów z Agen, jest to bowiem jedna z tych akcji Unii Europejskiej, o których mało kto słyszał. Przeprowadziłam kilka prezentacji na ten temat: pierwszą w biurze Europe Direct, podlegającemu Domowi Europy, kolejną w liceum zawodowym i wreszcie dwa dni temu w jednym z liceów w mieście Villeneuve-sur-Lot. Poza tym odbyłam kilka indywidualnych spotkań z osobami zainteresowanymi wyjazdem, których, ku mojemu zadowoleniu, przybywa. Chociaż od odkrycia w sobie chęci do pracy jako wolontariusz za granicą do momentu wyjazdu wiele może się zdarzyć, cieszę się bardzo, że oni tę chęć wykazują.




            Razem z naszą animatorką kontynuowałyśmy zajęcia z dziećmi w szkole podstawowej w Roquefort. Starałyśmy się przybliżyć im ideę Europy, mówiłyśmy o krajach Unii Europejskiej. Czasem trudno nam było zapanować nad uczniami, bowiem dzisiejsza młodzież to nie młodzież z naszych czasów, mimo tego wszystko nam się udało. Wielką przyjemność sprawiło nam, że te zajęcia stały się ulubionymi dla naszych podopiecznych. I że zapamiętali oni nie tylko postać Roberta Schumana, ale też Bolka i Lolka!
             

            18 grudnia zorganizowaliśmy w Domu Europy wieczór bożonarodzeniowy. Same przygotowania pochłonęły sporo czasu i nerwów. Trzeba było wysłać zaproszenia a potem i przypomnienia, kupić prezenty, udekorować cały budynek, zaplanować zabawy dla dzieci… Mieliśmy w dodatku wspólnie śpiewać, przyjąć Mikołaja (tu: absolutnie nie „świętego”, Francuzi co krok podkreślają swoją laickość), a także przygotować specjały bożonarodzeniowe (oni naprawdę wykorzystują każdą okazję, żeby jeść!). Nieskromnie przyznam, że mój keks zniknął w mgnieniu oka i usłyszałam nawet wyrzuty, że zrobiłam go za mało. Z zadowoleniem obserwowałam, że wszyscy przybyli dobrze się bawili i szybko nawiązali kontakt z innymi.


            Nazajutrz jeszcze przed świtem wsiadłam do pociągu, który miał zawieźć mnie na lotnisko. Miał, bo na pół godziny przed stacją docelową zapowiedziano, że z powodu ukradzionych przewodów elektrycznych (hm, brzmi jakoś znajomo, nieprawda?) dojedziemy z półtoragodzinnym opóźnieniem, co oznaczało, że samolot odleci beze mnie na pokładzie. Z telefonem przy uchu, przez który pomagała mi moja przełożona, wybiegłam z pociągu w Paryżu, w pędzie złapałam taksówkę, pęd ten jednak został zahamowany przez korek na autostradzie. Wyczerpana, znalazłam się na lotnisku Charles de Gaulle, mogłam z daleka popatrzeć na mój samolot. Ponadto w okienku dowiedziałam się, że straciłam także mój bilet powrotny. Samotność egzystencjalna mnie dopadła. Nie było miejsca na jej kontemplację, bo przecież musiałam działać jak najszybciej, żeby dostać się do Polski. Cudem udało się mojej przełożonej kupić mi bilet na następny dzień, przed świętami to nie takie proste. Spędziłam bezsenną noc w Paryżu i musiałam kontynuować podróż. I tu nie miałam zbyt dużo szczęścia, pierwsze poranne metro, to o 5.30, było również opóźnione, ale że była to kwestia kilku minut, zdążyłam na autobus jadący na lotnisko, tym razem Beauvais. Kolejna niespodzianka: skaner nie czytał mojej karty pokładowej! To było już ponad moje siły. Pewien pan na lotnisku zajął się mną i zaprowadził do właściwego okienka. Po przylocie do Polski potrzebowałam kilku dni żeby uwierzyć, że oto dotarłam na miejsce.

Wakacje bożonarodzeniowe się skończyły, sporo teraz pracuję. W tym tygodniu, oprócz dwóch prezentacji na temat wolontariatu europejskiego w Villeneuve-sur-Lot i spotkania z – być może – przyszłymi wolontariuszami, miałam też wizytę w kinie w Tonneins, gdzie odbyło się zebranie organizacji Ecrans 47. Prawdopodobnie w kwietniu wyświetlany będzie któryś z polskich filmów, nadal nie zdecydowano który, i ja przygotuję wprowadzenie. Wczoraj natomiast Dom Europy zorganizował konferencję o portugalskiej imigracji, połączoną z, jakżeby inaczej, degustacją portugalskich potraw, ciast i win. Sądząc po podnieceniu, jakie panowało wokół stołów, wszyscy obecni bardzo polubili tę kuchnię. Z ulgą powitałam sobotni poranek, liczę na chwilę odpoczynku. Najbardziej chyba potrzebuje go mój mózg, który po trzech tygodniach w Polsce dość opornie przestawia się na tryb francuski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz