czwartek, 1 października 2015

Wyspa Vis - ucieczka do raju

Po zakończeniu mid-term meetingu (spotkania wolontariuszy w połowie trwania ich projektów) nie chcieliśmy tak szybko opuszczać wspaniałej Dalmacji, więc postanowiliśmy odkryć jedną z najdalej oddalonych od wybrzeża wysp chorwackich, a mianowicie Vis. W szóstkę kupiliśmy bilety na prom i żądni przygód wypłynęliśmy w 2 godzinny rejs. Po drodze cudowne widoki Hvaru i Bracu przypominały nam jakie szczęście mamy mieszkając w tak przepięknym kraju. W końcu dotarliśmy do naszego celu!


Jeszcze 20 lat temu, wyspa Vis była niedostępna dla zwykłych turystów. I choć historia tego miejsca sięga czasów Cesarstwa Rzymskiego (w starożytnych zapisach pojawia się pod nazwą Issa), przez wieki wyspa była świadkiem walk i wojen, będąc bazą dla armii brytyjskich, austriackich, włoskich aż w końcu jugosłowiańskich.  W czasie wojny jugosłowiańskiej, pełniła ona rolę fortu wojennego z ponad 30 obiektami wojskowymi takimi jak szpital czy podziemny tunel dla okrętów wojennych. Wojska opuściły wyspę w maju 1992 roku i dopiero wtedy zaczął się tutaj rozwój gospodarczy, a co za tym idzie także ruch turystyczny. Dzięki temu jednak Vis jest wciąż nieznany dla wielu osób, a przyroda nie tknięta tak bardzo przez ludzkie ręce.
Prom zatrzymuje się w miejscowości Vis, głównego miasta wyspy. Znajdują się ono w małej zatoce, a wpływając tam i widząc z oddali miasto i nabrzeże czuliśmy, że jest tu… inaczej.


INFORMACJA TURYSTYCZNA : MY 1:0
W Visie nie zagościliśmy na długo. Głównym celem tego popołudnia była wizyta w supermarkecie i piekarni oraz zaopatrzenie się w jedzenie na kolejne 15 godzin. W celu zadecydowania o miejscu spędzenia dzisiejszej nocy, udaliśmy się do informacji turystycznej, gdzie czekał na nas uprzejmy starszy pan. Dał nam mapy, zapytał czy mamy nocleg i wskazał ładne plaże. Jednym z miejsc, które chcieliśmy obowiązkowo zobaczyć była plaża będąc w top 10 najpiękniejszych plaż Chorwacji, której niestety nazwy nie mogliśmy sobie przypomnieć. Na szczęście jej zdjęcie widniało na jednym z katalogów, więc zapytaliśmy o nazwę miłego pana, który wskazał nam na mapie plażę Stončica. Okazała się być oddalona 7 km od Visu, więc nie zastanawiając się wyruszyliśmy w drogę.
Standardowo zamiast środków komunikacji publicznej liczyliśmy na pomoc dobrych kierowców. Łapanie stopa w szóstkę wydaje się dość skomplikowane, jednak ludzie na Visie okazali się być mega otwarci i po pół godzinie byliśmy prawie na miejscu. Do przejścia pozostały nam zaledwie 2 kilometry, aby znaleźć się w wymarzonym miejscu. Jednak im bliżej byliśmy morza, tym mniej wybrzeże przypominało to z katalogu… W końcu zapytaliśmy napotkanych Austriaków o naszą wymarzoną plażę… która jak się okazało była po przeciwnej stronie wyspy. Początkowa euforia na chwilę przygasła, ale niezłamani udaliśmy się na szukanie innej miejscówki – jesteśmy w końcu na Visie, więc każda plaża musi być piękna. Wdzięczni panu z informacji turystycznej szliśmy niestrudzenie wzdłuż wybrzeża, które powoli stawało się coraz bardziej skaliste i niebezpieczne. Silne fale uderzały o brzeg, a słońce powoli zachodziło za horyzont…
Po wspinaczce wśród skał i zarośli w końcu dotarliśmy na inną plażę…Ciężko było nazwać ją rajską… Przywitało nas bowiem mnóstwo śmieci na brzegu i stary opuszczony dom z tabliczką „For sale – 500 000 EURO” (!)
Ok nic nie szkodzi. Jesteśmy na Visie, a to najważniejsze. Szybkie rozłożenie rzeczy, ustalenie gdzie będzie nasza toaleta i mogliśmy w końcu spożyć kolację. Gwiazdy, morze, pełnia księżyca… Ostatecznie nie był tak najgorzej. Byliśmy na końcu długiej zatoki o nazwie Uvala Velika Smokova, otoczeni przez lasy i bez cywilizacji w obrębie 5 km. Zapowiadała się przyjemna lipcowa noc. Prawie już zasypialiśmy, gdy nagle zerwał się silny wiatr. I tak wiało do 5 nad ranem. Marzenie o ciepłej lipcowej nocy na rajskiej plaży musiało poczekać. Rano jednak obudziło nas spokojne, czyste morze…

Po porannej kąpieli postanowiliśmy się wydostać z naszego małego raju. Nie było to jednak takie proste, gdyż nie było tam żadnej drogi, a dojście do najbliższej cywilizacji wymagało przedarcia się przez gęsty las. Początkowo wydawało się, że jest tam jakaś ścieżka. I może była, ale 20 lat temu. W końcu po 2 godzinach, poharatani i spoceni znaleźliśmy wiejską drogę prowadzącą nie wiadomo gdzie.  Pamiętacie z początku wpisu, jak wspominałam, że do niedawna jeszcze Vis był bazą wojenną? No właśnie…a gdzie wojna, tam i miny…Po kilkunastu metrach ujrzeliśmy ten znak.






Przed nami były jeszcze 2 kilometry wędrówki wśród pustkowia i opustoszałych wojskowych terenów. W końcu droga asfaltowa! Na końcu drogi zobaczyliśmy te znaki i wszystko nabierało sensu.



KOMIŽA
Naszym następnym przystankiem była Komiža, która jest drugim co do wielkości miastem na Visie. Miasto to od zawsze słynęło z rybołówstwa. Zapiski z XVI wieku mówią, że w ciągu jednego dnia wyłowiono aż 3 miliony sardeli. Dzięki morskiemu urodzaju miasto wzbogacało się, co pozwoliło na zbudowanie kościoła, fortyfikacji i domów.

Jeden z kościołów w Komižy – sv. Marije (Gospe Gusarice) –powinien was szczególnie zainteresować; znany jest on bowiem z najstarszych w Dalmaciji organów, których twórcą był …. polski mnich, Stjepan Kilarević z Krakowa. Położony jest przepięknie nad samym morzem, a zaraz pod kościołem na słońcu wylegują się turyści. Widok dość niespotykany, a tym bardziej ciekawy.
Komiža ma charakter typowo śródziemnomorski – wąskie uliczki, jasne kolory budynków i pranie rozwieszona na każdym rogu. W mieście znajduje się także kilka pięknych plaż z cudownie przejrzystą wodą i bogatym światem podmorskim. Tutejsze wody pełne są skorupiaków (jastog i hlap), tuńczyków oraz innych wysokiej jakości ryb. Typowym tutejszym przysmakiem, który można dostać w każdej piekarni jak i restauracji jest komiška pogača. Jest to pewnego rodzaju ciasto drożdżowe napełnione w środku farszem, którego głównym składnikiem są słone ryby typu sardele lub anchois. Zdecydowanie must-try na Visie!
Z Komižy można dostać się także do pobliskiej wyspy Biševo słynącej z Błękitnej Jaskini. Z racji tego, że taka przyjemność kosztuje 150 kun, musieliśmy odpuścić, ale na pewno warto się tam wybrać.
Noc na rajskiej plaży – STARCIE NR 2
Opuszczając Komiže, zastanawialiśmy się, czy marzenie o spędzeniu nocy na jednej z rajskich plaż Visu spełni się tego dnia… Łapiąc stopa, w końcu dotarliśmy do wymarzonego miejsca. Szybko przekonaliśmy się, dlaczego Stiniva to jedna z bardziej rozpoznawalnych plaż nie tylko na Visie, ale i w Chorwacji.
Jednak, aby ujrzeć to prawdziwe piękno przyrody, należy zejść po dość stromym zboczu, co może potrwać około 20 minut. Cały wysiłek jest w pełni opłacalny, bo plaża naprawdę przypomina te na tajlandzkich wyspach. Stinivę zamykają dwie wysokie skały tworząc niewielki przesmyk, dochodzący do 4 metrów szerokości i oddzielający ją od pełnego morza. Widok jest zachwycający zarówno od strony lądu jak i od strony morza….W czasie nocy wysokie skały ochroniły nas od wiatru, a leżaki z baru idealnie sprawdziły się do spania.




VIS
Ostatnie przedpołudnie przed załadowaniem się na prom powrotny do Splitu, spędziliśmy w mieście Vis. Zdecydowanie bardziej podoba mi się Komiža, ale nie mniej Vis jest również przepięknym miastem. Dość szeroko rozciąga się wzdłuż wybrzeża, oferując odwiedzającym wiele pięknych plaży. Centrum charakteryzuje podobna architektura o tej z Komižy. Wąskie uliczki, jasne budynki, ale zdecydowanie więcej osób w kawiarniach i restauracjach. Vis jest także top destynacją dla nurków z całej Europy
Wsiadając do promu żałowaliśmy, że to wszystko trwało tak krótko. Po odpłynięciu mogliśmy jeszcze przez chwilę podziwiać Vis i jego magiczne zakątki…
Ciekawostki

Po raz pierwszy na Visie widziałam drzewo nazywane przez chorwatów rogač, a przez nas oficjalnie szarańczyn strąkowy, znany jako drzewo karobowe. Charakterystyczne dla tego drzewa są owoce, które przypominają trochę zeschnięte banany. W środku posiadają miękki, brązowawy miąższ oraz nasiona, które swoimi wartościami odżywczymi porównywalne są do kakao.




poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Mój pierwszy projekt osobisty – nauka hiszpańskiego dla dzieci

W czasie wolontariatu przychodzi taki czas, kiedy chce się zrobić coś samemu od początku do końca realizując własne pomysły. Dzięki temu każdy wolontariusz ma szansę na realizację swojego personalnego projektu. Moja inicjatywa narodziła się z obserwacji otoczenia wraz z drugim wolontariuszem Samuelem. Od przyjazdu wiele osób wyrażało zainteresowanie językiem hiszpańskim i kulturą tego kraju. Przez ostatnie miesiące mieliśmy także trochę kontaktu z dziećmi poprzez warsztaty dla nich prowadzone w ramach dni ekologiczne. Razem doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy w trakcie letnich miesięcy prowadzić lekcje hiszpańskiego dla dzieci. Nasza organizacja skontaktowała się z stowarzyszeniem dla dzieci z Opatiji i tak po kilku rozmowach ustaliliśmy, że będziemy prowadzić zajęcia z języka hiszpańskiego przez dwa tygodnie w ramach letniej półkolonii.




Przygotowania zaczęliśmy już miesiąc przez rozpoczęciem zajęć. Opracowaliśmy wstępny plan po czym spotkaliśmy się z pracownikami stowarzyszanie w celu ustalenia szczegółów. Dostaliśmy od nich ogromne wsparcie oraz materiały do wykorzystania. Nasz program nauki języka hiszpańskiego opierał się głównie na zabawach, piosenkach oraz warsztatach. Ponieważ działalność naszej organizacji związana jest z ekologią, w programie uwzględniliśmy również i ten aspekt.



Zaraz przed rozpoczęciem zajęć naszym zadaniem było także wypromowanie tego wydarzenia w mediach. Moi zadaniem było zorganizowania niewielkiej konferencji prasowej dla lokalnych mediów, napisanie artykułu  i promocja na Facebooku. Konferencja prasowała była dla mnie nielada wyzwaniem... Spodziewaliśmy się przybycia na nią maksymalnie dwóch reporterów, a niespodziewania pojawiła się lokalna telewizja... Stres był dodatkowo większy, gdyż wszystko mówiłam w języku chorwackim. Z pomocą kolegi z organizacji, przedstawicielki dziecięcego stowarzyszenia oraz oczywiście mojego hiszpańskiego kolegii konferencja okazała się być sukcesem, a jej przebieg możecie oglądnąć tutaj (od minuty 11:20)


Pierwszy dzień zajęć był dla nas dość stresujący... Nie wiedzieliśmy co nas czeka i obawialiśmy się, że dzieciaki nie będę zainteresowane. Ponieważ dzieci było sporo, bo około 35, każdego dnia były one podzielone na dwie grupy i z każdą mieliśmy 1 godzinę zajęć. Na sam początek przygotowaliśmy dla nich identyfikatory z flagą Hiszpanii oraz ich imieniem, więc pierwsze 10 minut zajęć spędziliśmy na ich rozdawaniu i przy okazji zapoznawaniu się z wszystkimi imionami. Potem wszystko przebiegało bardzo szybko... Nauka podstawowych zwrotów, kolorów, liczb, różnorodne zabawy związane z częściami ciała, zwierzętami, rodziną, warsztaty recyklirania papieru, a przede wszystkim mnóstwo śmiechu i radości.



Bywały gorsze i lepsze momenty; czasami było ciężko skupić uwagę wszystkich dzieciaków i zapanować nad nimi, ale dzięki pomocy pracowników stowarzyszenia mogliśmy zrealizować wszystko to, co zamierzaliśmy. Prawdziwą satysfakcję przynosiło nam to, gdy dzieci potrafiły powtórzyć słowa z dnia poprzedniego czy zaśpiewać piosenki po hiszpańsku, których ich uczyliśmy. Przez dwa tygodnie cała nasza uwaga było skoncentrowana na lekcjach hiszpańskiego i staraniem się, aby jak najlepiej urozmaicić program. Po kilka dniach przyzwyczaiłam się, że dzieci wołają do mnie teta Marta (teta w chor. oznacza ciocia lub w bliższyh relacjach tażke pani).



Ostatni dzień był z jednej strony pełen radości – rozdawania certyfikatów dla każdego z dzieci i malowanie flagi Hiszpanii na ich policzkach, śpiewanie i tańczenie poznanych piosenek oraz wspólne jedzenie hiszpańskiej tortilli. Z drugiej jednak strony zdaliśmy sobie sprawę, że to koniec i będziemy za nimi bardzo tęsknić. Szczególnie było nam miło, gdy mówili nam jak to im się podobało i co oni teraz będą robić bez hiszpańskiego. Ostatnie adios było bardzo ciężkie, ale wspaniałe wspomnienia i uczucie samorealizacji pozostanie na długo...

czwartek, 20 sierpnia 2015

Włoskie wolontariuszki we Wrocławiu!

Hi!

We are Nicoletta and Marcella, two Italian girls. We'll talk you about our experience in the Volunteer European Service .We arrived in Wroclaw the first day of July to start the EVS project in a Summer School. We have always loved to travel and it was our first time in Poland. We really enjoy the place, its artistic heritage is really enchanting, and every day you can find different cultural project in the city like the Cinema Festival in the main square, we also have appreciate polish typical dishes like Pierogi or all the different kind of soup :) and of course polish beer .

We really enjoy the project because working with kids is very gratifying and to help them give us the opportunity to learn another language. We get in touch with polish culture. Its tradition is so ancient and the history of Wroclaw so particular, like the little statues of dwarfs that we have found in many different places, they were all making some different job.

This project give us the opportunity to meet a lot of people coming from different country like Georgian girls with whom we divide the flat and of course Sebastian our tutor who is really helping us and he is kind of a guide for us.
Our work is to organize plan for the day of the kids teaching them something while they play and have fun ,like the day of arts or tolerance or cultural difference.

We are trying to teach them the mutual respect for other people and different culture by the destroying of stereotypes. Kids seem to be very interested in the project and they are very sweet when they try to explain you something or they try to teach you their games because of their fantasy and naivety .The very difficult part is to learn Polish .

Not for the teacher but because is a very difficult language but we are trying  to learn it having fun and trying to talk with polish people.
Now we salute you and we totally recommend you this experience because it's a good experience to test our organizational skills and of course to test our selves has individual .

Goodbye !


Buzka pa!

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

To już połowa…

Zaczynając EVS wydawało mi się, że rok to bardzo dużo czasu… Gdyby przeczytałam informacje o mid-term treningu [treningu dla wolontariuszy, których projekt trwa dłużej niż 6 miesięcy - red CIU], zdałam sobie sprawę, że właśnie mija 6 miesięcy odkąd przyjechałam do Opatiji.


Pierwsze miesiące były bardzo intensywne i pracowite – zapoznawanie się z nowymi obowiązkami, poznawanie nowego miasta, ludzi, dzielenie mieszkania z drugim wolontariuszem – jednym słowem zdobywanie dużo nowej wiedzy i umiejętności. Gdy wreszcie nadeszło upragnione lato, tempo pracy  zaczęło nieznacznie spadać, ale przyszedł czas na podróżowanie i odkrywanie nowych miejsc.



Na półmetku EVSu przychodzi czas na refleksje i małe podsumowanie tego, co do tej pory udało mi się zrobić. Jest to też moment na zaplanowanie kolejnych miesięcy, aby je w 100% wykorzystać. Z tych właśnie przyczyn organizowane są mid-term treningu, na których zbierają się wolontariusze z pozostałych miejsc w Chorwacji. Nasze spotkanie odbyło się w Splicie, w środku upalnego lata.






Podróż do Splitu nie należała do najprzyjemniejszych – 9 godzin w autobusie z Rijeki do Splitu, przemierzając całe wybrzeże Chorwacji i zatrzymując się w każdym mieście po drodze… Szybko jednak zapomniałam o ciężkiej podróży widząc przepiękny Split i moich przyjaciół. Część osób, które uczestniczyło w treningu poznałam już na on-arrivalu [treningu, który odbywa się w kilka tygodni po przyjeździe do kraju goszczącego - red. CIU] w połowie lutego.





Przez kolejne 4 dni spędziliśmy czas na dyskutowaniu o naszych projektach, dzieleniem się wrażeniami, problemami i sukcesami oraz planowaniu pozostałych miesięcy naszego EVSu jak również życie po EVSie. Oprócz tego mieliśmy czas na plaże (od morza dzieliło nas 100 m), zwiedzania przepięknego (choć bardzo upalnego i zatłoczonego) Splitu oraz wspólne imprezy. Nie obyło się także bez tradycyjnej dalmatyńskiej kolacji.





Nowe znajomości, doświadczenia i świeża energia do pracy i samorealizacji to jedne z efektów treningu. Powrót do Opatiji był ciężki nie tylko ze względu na długą podróż autobusem, ale przede wszystkim na świadomość, że to już połowa mojego wolontariatu…I coraz częściej się zastanawiam jak zaplanować moje życie po EVSie…

środa, 1 lipca 2015

Czas zacząć!

Przyjechali nasi wolontariusze z Gruzji i Włoch czas zacząć przygotowania do nowej edycja Europa na Twoim podwórku II!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Ekologia przede wszystkim

Praca w organizacji ekologicznej daje dużo satysfakcji i poczucia, że poprzez niewielkie czyny można zmienić świat na lepsze. Ekologia jest obecna zarówno w naszym życiu jak i pracy. Jednym z naszych zadań w czasie wolontariatu jest promocja ekologii i przygotowanie wydarzeń ekologicznych związanych m.in. z obchodzeniem światowych czy lokalnych dni ekologicznych. 



Światowym dzień planety Ziemi odbywa się co roku 22. kwietnia. W ramach jego obchodów zaprosiliśmy dzieci z pobliskiego przedszkola na zabawy i gry związane z ekologią. Eko quiz, eko  memory, wspólnie rysowanie planety Ziemi czy tzw. „klasy” połączone z sortowaniem odpadów zabawiały dzieci przez 2 godziny. Kilka razy podobnym program przeprowadzaliśmy w dwóch szkołach w ramach dni ekologicznych. Wydawać by się mogło, że dzieci nie są zainteresowane ekologią, ale jest  wręcz przeciwnie i czasami lepiej niż dorośli rozumieją potrzebę dbania o środowisko.



Jedną z ostatnio największych akcji ekologicznych w Chorwacji jest SOS za Jadran, w której Zmergo jest jednym z koordynatorów. Dlaczego SOS? Jadran, czyli Morze Adriatyckie, jest zagrożone w Chorwacji poprzez plany eksploatacji nafty. Pozwolenie na drylowanie otrzymało kilka korporacji.



Tysiące osób w Chorwacji od początku roku protestuje w tej sprawie i wymusza od rządu 
chorwackiego przeprowadzenia referendum. Zagrożone jest nie tylko środowisko, ale i turystyka,  która w Chorwacji jest głównym źródłem dochodu. Akcja otrzymała także międzynarodowe wsparcie - ludzie protestują we Włoszech, Słowenii oraz Austrii. Jeszcze większego znaczenia akcja nabrała po  przyjeździe dyrektora wykonawczego Greenpeace Kumi Naidoo. Nasza organizacja była obecna na  konferencji prasowej w Opatiji z jego udziałem, a nam udało się z nim chwilę porozmawiać, co było  niesamowitym doświadczeniem. Człowiek znany na całym świecie o ogromnej charyzmie i wiedzy, rozmawiał z nami jak z najlepszymi kolegami. Na pewno zapamiętamy ten dzień na długo.


Wracając do bardziej przyziemnych wydarzeń, obchodziliśmy również dzień przeciw używaniu torebek plastykowych. Ubrani w plastykowe worki i mając na sobie zdjęcia zwierząt uwięzionych w torebkach plastykowych spacerowaliśmy po Opatiji. Ludzie patrzyli na nas z niemałym zdumieniem, a my mamy nadzieję, że choć kilku z nich tego dnia podziękowało za reklamówkę w sklepie. Do końca roku zostalo jeszcze dużo czasu więc na pewno uda nam się zorganizowac jeszcze kilka akcji ekologicznych.




poniedziałek, 1 czerwca 2015

Koniec francuskiej przygody Jagody

15 maja nasza wolontariuszka Jagoda wróciła do ojczyzny. Jako organizacja swego czasu przygotowaliśmy kilka pytań dla naszych byłych wolontariuszy, które pomogą przyszłym EVSowcom lepiej dostosować się do życia za granicą. Przeczytajcie co powiedziała Jagoda:


1. Miejsce projektu: Francja, Agen, Maison de l’Europe de Lot-et-Garonne



2. Okres: 1.09.2014 – 15.05.2015



3. Krótki opis projektu: 

Promowanie Wolontariatu Europejskiego w mieście Agen i pomoc osobom chcącym wziąć udział w projekcie, zajęcia z dziećmi w wieku szkolnym służące szerzeniu wiedzy o UE i Europie, pomoc w organizacji konferencji, debat etc., promowanie Polski


4. Dlaczego EVS i dlaczego w tym kraju? 
Chciałam wyjechać do Francji, ponieważ znałam już język i kraj, a to ułatwiło mi integrację. Z jakich powodów wzięłam udział w projekcie: potrzeba zrobienia przerwy od „normalnego” trybu życia i nabrania do niego dystansu, chęć zdobycia nowych doświadczeń i umiejętności, chęć przebywania we Francji, chęć poznania warunków pracy i funkcjonowania organizacji pozarządowych we Francji, interesujący zakres obowiązków w wybranym projekcie.

5. Ile czasu zajął Ci cały proces wyjazdu na wolontariat (od początku poszukiwań do wyjazdu)? Zaczęłam przygotowywać CV i list motywacyjny, szukać organizacji wysyłającej oraz interesującego projektu na początku lutego 2014. W końcu kwietnia 2014 projekt został wysłany. Zaaprobowano go w drugiej połowie lipca 2014. Wyjechałam na początku września 2014. 


6. Jak wyglądał ten proces? Jakie były największe trudności? 
Niekiedy trudny był kontakt z organizacjami – brak jakiejkolwiek odpowiedzi od wielu z nich. Długie czekanie na decyzję organizacji i na zatwierdzenie projektu było męczące. W roku kiedy aplikowałam i wyjeżdżałam na wolontariat, miała miejsce zmiana programu europejskiego na Erasmus +, co wprowadzało trochę niejasności do całego procesu. Dość stresującym, ale ciekawym doświadczeniem były rozmowy kwalifikacyjne przez Skype/telefon. 


7. Co zaskoczyło Cię najbardziej w kraju goszczącym? 
Dość duże zainteresowanie mną jako obcokrajowcem i naszym krajem, styl pracy organizacji przyjmującej. 

8. Najpiękniejsze miejsce jakie widziałam to Strasburg, Lyon, wydma la Dune de Pilat, wybrzeże skaliste w Marsylii – trudno wybrać jedno najpiękniejsze ze wszystkich które widziałam, ale te cztery są chyba moimi ulubionymi.


9. Najzabawniejsza i najgorsza sytuacja. 
Najgorsza: wracając na święta do Polski, przez spóźnienie pociągu jadącego z Bordeaux na lotnisko nie zdążyłam na samolot. Pojechałam w końcu do Polski następnego dnia, ale sytuacja była bardzo skomplikowana. 
Najzabawniejsza (nie tyle zabawna co bardzo miła): kupując bilet w muzeum w Cahors przyznałam się, że jestem z Polski. Okazało się, że pani sprzedająca bilety też jest Polką. Mieszka we Francji od wielu lat. Opowiedziała mi o swoim życiu, zrobiła herbatę.


10. Jaką poradę dasz ludziom wyjeżdżającym na EVS? 
Trzeba być bardzo cierpliwym przy poszukiwaniach. Będąc już wolontariuszem, warto znaleźć ludzi i zajęcia, które nie są związane z organizacją, dla której się pracuje. Robić to, czego wymagają, i niekoniecznie za bardzo wychodzić poza ramy (chyba że jasno to zaproponują). Nie bać się pytać, jeździć. I starać się uczyć jak najwięcej – wszystkiego.

Serdecznie dziękujemy Jagodzie za nadesłanie odpowiedzi i życzymy dalszych sukcesów. Chcecie dowiedzieć się więcej od samej zainteresowanej, piszcie na maila: jagozu@onet.pl

środa, 22 kwietnia 2015

Podróże wolontariackie

Mieszkając w tak pięknym kraju jak Chorwacja i będąc otoczonym przez niezwykłą 
przyrodę i krajobrazy ciężko wysiedzieć w jednym miejscu. Dlatego też kiedy tylko 
nadarzy się ku temu okazja, staram się podróżować i odkrywać nowe miejsca oraz 
chorwacką kulturę. 




Po 3 miesiącach intensywnej pracy od poniedziałku do piątku,  kiedy nadeszły święta 
Wielkanocne wreszcie mogłam opuścić spokojną Opatiję i odkryć nowe miejsce… 
Razem z moim współlokatorem Samuelem wyruszyliśmy do Ljubljany, położonej 
zaledwie 100 km od Opatiji. Skoro EVS to przygoda, moje podróże też takie powinny 
być. Zamiast więc standardowo pojechać publicznymi środkami transportu, my 
wybraliśmy udaliśmy się do Ljubljany „na stopa”. Taki sposób podróżowania na 
Bałkanach nie jest zbyt popularny. Nam jednak udało się dotrzeć do celu w niecałe 2 
godziny. 




Po drodze jeden z naszych kierowców zaprosił nas na kawę i w czasie rozmowy okazało się, że pracuje z osobami uzależnionymi od narkotyków. Co roku w ramach terapii jeżdżą oni do Hiszpanii do miasta, w którym Samuel studiował przez 3 lata. Nasz następny wybawca na drodze jechał do Ljubljany, aby odebrać swojego kolegę, który wracał z… Wrocławia. Zabrał nas do samego centrum miasta, gdzie przywitało nas pełne słońce i uśmiechnięci ludzie. 





Ljubljana to jedna z mniejszych europejskich stolic. Jest to miasto pełne alternatywnej kultury, otwartych ludzi i niezwykle odprężającej atmosfery. Nad centrum wznosi się zamek, z którego roztacza się przepiękny widok na całe miasto oraz otaczające go góry. W Ljubljanie spotkaliśmy się z czterema innymi wolontariuszkami z Chorwacji. W szóstkę spędziliśmy świetny weekend na odkrywaniu miasta oraz okolicznych miejscowości – Bled i Bohinj – słynących z przepięknych jezior. Pierwszy raz w Słowenii miałam okazję spróbować burgera z … mięsa konia (podobno jedno z najzdrowszych mięs) oraz przepysznego ciasta o 

nazwie „kremšnita”.





Z Ljubljany do Opatiji wróciliśmy z Lisą i Federicą. W poniedziałek wielkanocny zamiast oblewania się wodą (o tej tradycji nikt nie słyszał w Chorwacji), wybraliśmy się wszyscy na inne oblewanie, a mianowicie festiwal wina odbywający się w niewielkim miasteczku na Istrii – Gračisce. Za przyzwoitą cenę 70 kun (około 35 zł), można przez cały dzień delektować wina z lokalnych winiarni. Na początku wszystko przebiega dość spokojnie, każdy dostaje swój kieliszek i książeczkę z opisem win. Jednak po kilku godzinach  humory są coraz lepsze, starszych ludzi i dzieci jest coraz mniej na rzecz młodych. Międzyczasie spotkaliśmy też kierowcę, który zabrał nas do Ljubljany… Zabawa trwała od godzin porannych do wieczornych… Najgorszy był jednak powrót do pracy następnego dnia… 






EVS jest niezwykłą okazja do odkrywania drugich kultur i przepięknych miejsc z  perspektywy lokalnej a nie turystycznej. Po kilku miesiąca mogę w pełni przyznać, że 

czuję się jak w domu, rozumiem tutejszy język i mogę liczyć na wsparcie i pomoc wielu osób.

czwartek, 2 kwietnia 2015

EVS SPOSOBEM NA SŁAWĘ - Marta w Chorwacji

Bycie zagranicznym wolontariuszem w małym mieście, z pewnością może wzbudzić spore zainteresowanie lokalnych mieszkańców. I tak właśnie niedawno odwiedził nas wice-prezydent Opatiji, o czym później mogliśmy przeczytać na każdym lokalnym portalu internetowym, a nasze zdjęcie pojawiły się w najpopularniejszej gazecie w regionie. Miło jest później kupując chleb w sklepie usłyszeć, ze ludzie o nas czytali w gazecie i mają nadzieję, że dobrze nam się tutaj żyje. I tak naprawdę jest… 


Udruga Zmergo jest bardzo aktywna w swojej działalności i prowadzi jednocześnie kilka projektów. Jednym z obecnie ważniejszych działań jest koordynacja największej ekologicznej akcji w kraju – Zelena cistka, która polega na „posprzątaniu” Chorwacji  w ciągu jednego dnia. 


W akcji uczestniczą miasta, szkoły, organizacje i oczywiście wolontariusze. Jednym z moich zadań jest promowanie tego wydarzeń poprzez social media, tworzenie materiałów promocyjnych itp. Ostatnio miałam też okazję wykazać się poprzez zorganizowanie akcji promocyjnej w centrum pobliskiego miasta Rijeka (3. co do wielkości miasto Chorwacji). Było to nie lada wyzwanie, ale okazało się być sporym sukcesem. Razem z resztą zespołu przygotowaliśmy ekologiczne zabawy dla dzieci z pobliskich szkół. Przez dwie godziny było bardzo głośno, ruchliwo, ale i pełno śmiechu. Uczniowie byli naprawdę zadowoleni i my też się świetnie bawiliśmy. 


Przy okazji zaproszona mnie też konferencję prasową, gdzie mogłam powiedzieć kilka słów, co myślę o całej akcji. Później odwiedziła nas telewizja i udzieliłam krótkiego wywiadu, który potem mogłam obejrzeć w regionalnych wiadomościach. Był to zdecydowanie dzień pełen wrażeń, który będę miło wspominać… Póki co nadal kontynuujemy z przygotowaniami do akcji Zelena cistka, która odbywa się w tym roku 18.04…


poniedziałek, 2 marca 2015

European Friends for Green Trends - Marta w Chorwacji

EVS OPATIJA – STARCIE NR 1

Opuszczając Kraków zrezygnowałam ze stabilnej posady w międzynarodowej korporacji oraz zostawiłam przyjaciół i rodzinę, po to aby wyjść ze swojej strefy komfortu i być w miejscu, które naprawdę kocham i robić rzeczy, które dadzą satysfakcje mi, innymi ludziom jak i pomogą środowisku. Mój EVS w Opatiji, niewielkiej chorwackiej miejscowości, właśnie się rozpoczął
Chorwacja przywitała mnie dość chłodno… ale na szczęście tylko pod względem temperatury. Zaraz po tym jak wysiadłam z pociągu, dotarło do mnie, że wzięłam za mało ciepłych rzeczy. Jednak czekała na mnie uśmiechnięta blondynka - Natali, która zaprowadziła mnie do mojego nowego „domu”. Na stole czekała na mnie miska owoców, kawa, Napolitanke, Cedevita i róże w doniczce. Moje mieszkanie jak na bycie wolontariusza przeszło moje najśmielsze oczekiwania – osobny pokój z dużym łóżkiem i szafą, salon z aneksem kuchennym, balkon i dużo przestrzeni.

Moim współlokatorem jak i towarzyszem w czasie EVSu okazał się być Samuel – 27-letni Hiszpan, grafik z wykształcenia. Razem z nim w początkowych dniach dzielnie walczyliśmy z zimnem.







Jednak początkowe chłody szybko minęły i wraz z pojawieniem się słońca, na naszych twarzach zagościł szeroki uśmiech…


Pierwsze dwa tygodnie spędziłam na odkrywaniu okolicy i wdrażaniu się w nowe obowiązki.

Siedziba mojej organizacji Zmergo mieści się w centrum Opatiji (5 min drogi). Biuro jest niewielkie, ale bardzo przytulne. Pierwszy dzień spędziliśmy głównie na formalnościach i przechadzce po mieście. Nie obyło się także bez wizyty na policji w celu zgłoszenia naszego przybycia.


Zmergo jest organizacją promującą postawy ekologiczne i aktywnie działającą w tym kierunku zarówno w Opatiji jak i całym regionie. Koordynuje także krajową akcję sprzątania świata (Zelena Cistka), którą przez następne miesiące będziemy mieć za zadanie intensywnie promować. Udało mi się również napisać mój pierwszy artykuł na stronę organizacji, który znajduję się tutaj.

Praca w Zmergo wydaje mi się być póki co bardzo interesująca i czuję, że mogę się tutaj nauczyć wielu przydatnych rzeczy. Do tej pory mieliśmy okazję wziąć udział m.in. w proteście przeciwko eksploatacji ropy i nafty z Adriatyku w Chorwacji, dzięki czemu po raz pierwszy pojawiłam się także w lokalnej prasie.